Ekwiwokacja zagraża znaczeniu na każdym kroku. Należy o tym pamiętać sięgając po jeden z najważniejszych arystotelesowskich traktatów, De anima. Polskie i angielskie tłumaczenia tytułu — O duszy, On the Soul — przywołują na myśl szereg konkretnych, aczkolwiek całkowicie niewłaściwych skojarzeń: dusza chrześcijańska, ucieleśniony duch, kartezjańska res cogita. Tymczasem Arystoteles odcinał się przecież od nauk swojego nauczyciela, nie rozwijał platońskiej teorii o nieśmiertelnej duszy uwięzionej w ciele i pragnącej wyrwać się do świata idei. Jego "anima" to nie "dusza" pojmowana jako odrębny twór ontologiczny, ale "siła życiowa", "zasada życia"; entelechiczna próba zrozumienia zjawiska życia przy pomocy metafizyki formy i materii.
Czym więc jest dusza według Arystotelesa? Proste: To pierwsza aktualność naturalnego ciała, które jest potencjalnie żywe. W tym pojedynczym, niewinnym zdaniu znajdziemy nie tylko fundament arystotelesowskiej teorii, która bardzo sprawnie (jak na swoje czasy) wyjaśniała w spójny sposób charakterystyczne cechy organizmów żywych, ale także zalążek nowoczesnych nauk biologicznych i psychologicznych. Arystoteles może i nie wiedział nic o genetycznych mechanizmach dziedziczenia i o neurologicznych detalach procesów kognitywnych, ale to on jako pierwszy wziął się systematycznie za bary z zagadnieniami fizjologii, począwszy od odżywiania się i wzrostu, poprzez ruch i percepcję, a na myśleniu skończywszy. Poszczególne nieintelektualne funkcje zostały wnikliwie opisane w drugiej księdze, którą otwiera słynna definicja. W pierwszej księdze filozof dokonał natomiast krytycznego przeglądu wcześniejszych teorii duszy (jak się okazuje, było ich sporo). Traktat zamykają rozważania, momentami mocno abstrakcyjne, dotyczące duszy racjonalnej, a więc natury myślenia oraz wyobraźni. Warto zauważyć, że Arystoteles prawie w ogóle nie dotyka problemu samoświadomości. W starożytności nie cieszyło się ono bowiem zainteresowaniem uczonych. Na filozoficznych salonach wypromuje je dopiero Kartezjusz, za bez mała dwa tysiące lat.
Owszem, w De anima natrafimy na wiele mglistych, czasem wręcz, bądźmy szczerzy, bełkotliwych fragmentów (np. wyjaśnienie dlaczego nie może być więcej niż pięć zmysłów). Pamiętajmy jednak, że wszystkie ocalałe dzieła Arystotelesa są ezoteryczne, tzn. mają charakter notatek pisanych z myślą o wąskiej grupie odbiorców, a może nawet o samym tylko autorze, który podpierał się nimi w trakcie wykładów w Liceum. Traktaty egzoteryczne, popularne, tworzone dla szerszej publiczności, odznaczały się rzekomo znakomitą, nomen omen, formą (Cyceron porównywał styl pisarski Arystotelsa do "rzeki złota"), lecz niestety żadne z nich nie przetrwał do czasów nowożytnych.
Jednakże, jeżeli pominiemy nadmiernie zamotane podrozdziały (które są zresztą w mniejszości) oraz kilka ewidentnie błędnych stwierdzeń, okaże się, że w De anima da się wciąż odnaleźć mnóstwo inspirującej treści. W jej przetrawieniu nieocenioną pomoc stanowią bogate objaśnienia Hugh Lawsona-Tancreda, które zwiększają objętość Penguinowskiego wydania aż dwukrotnie. Okazuje się, że lektura klasyków filozofii to nader wdzięczne ćwiczenie umysłowe, jeśli tylko mamy do czynienia z dobrym przekładem opatrzonym wyczerpującym wstępem i pomocnymi przypisami. Na deser dostajemy jeszcze słowniczek: Pathos — właściwość bierna; epithumia — nieracjonalne pożądanie; orexis — pożądanie, racjonalne albo nie; ergon — funkcja; chorismos — oddzielenie. Nie wytrzymałem i przepisałem do notesu, żeby poprzez kinesis wzbogacić swoją episteme.
Linki:
Arystoteles to był gość! Czytam właśnie książkę "Anatomy of Criticism" Northropa Frye'a, bardzo ciekawą propozycję teoretycznoliteracką, w której esej o "Modes of literature" (nie wiem, jak to ładnie przetłumaczyć) zaczyna się od odwołania do "Poetyki". I nie jest to zgoła odwołanie kurtuazyjne!
ReplyDeleteDzięki za informację o egzo- i ezo- u Stagiryty, nie wiedziałem tego wcześniej (tzn. znałem same terminy "egzo-" i "ezo-", ale nie miałem świadomości, w jaki sposób stosowne teksty funkcjonowały u Arystotelesa).