tag:blogger.com,1999:blog-32651349496849853252023-11-15T17:43:04.718+01:00BookrysBlog książkowyBoryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.comBlogger20125tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-10747127683550810802010-10-31T23:33:00.000+01:002010-10-31T23:33:11.778+01:00(371) Lalu Koncewicz, broda i miłość<div style="text-align: justify;">Korci mnie, żeby napisać coś w stylu: "Dzieciństwo nie może być pełne bez Niziurskiego". Ale listopad za pasem, nie chcę nikogo dodatkowo dołować. Stwierdzę więc po prostu, że jeśli nie czytałeś(aś) Niziurskiego "wtedy", to teraz z definicji nie możesz do niego wrócić. A wracanie do szkolnych opowieści kieleckiego autora sprawia niewysłowioną przyjemność.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TM3t4HF5-NI/AAAAAAAABv8/6UIiSmsxV1g/s1600/Lalu_Koncewicz_broda_i_milosc.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TM3t4HF5-NI/AAAAAAAABv8/6UIiSmsxV1g/s320/Lalu_Koncewicz_broda_i_milosc.jpg" width="221" /></a></div><div style="text-align: justify;">Wydany przez Akapit Press w 2001 r. <b><i>Lalu Koncewicz, broda i miłość</i></b> to nowa edycja ośmiu starych opowiadań. Najważniejszym z nich jest oczywiście tytułowe, które razem z <i>Białą Nogą i chłopakiem z Targówka</i> oraz <i>Nikodemem, czyli tajemnicą Gabinetu</i> stanowi czołówkę wśród krótkich form Niziurskiego. <i>Lalu...</i> to historia niełatwego życia w szkole koedukacyjnej ("Koedukacja, proszę was, to rzecz męcząca."), które dodatkowo komplikuje pojawienie się w klasie "nowego" posiadającego denerwujący talent błyskawicznego zmiękczania dziewczęcych serc. Nie obejdzie się ani bez obrad pedagogicznych, których przedmiotem jest broda ucznia Koncewicza, ani bez emocjonującej sceny "golenia typa" na poddaszu podejrzanej kamienicy.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Wielka szkoda, że w zbiorze Akapitu nie znalazło się miejsce dla <i>Białej Nogi</i> i <i>Nikodema</i>. Zastępują je dwa opowiadania kolonijne (<i>Wielka heca</i> i <i>Trzynasty występek</i>), króciutkie <i>Czy będziesz moim tatą?</i>, harcersko-detektywistyczny <i>Fałszywy trop</i>, niekłajski <i>Spisek słabych</i>, <i>Ta zdradziecka Julita Wynos</i> z Tomkiem Żabnym oraz zamykający zbiorek melancholijny i przenikliwy <i>Równy chłopak i Rezus</i>.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Nie kryję, że do twórczości Niziurskiego mam silny stosunek emocjonalny, jako że w podstawówkowych czasach czytałem go na okrągło. Sentyment zrobił swoje — w trakcie lektury zbiorku największą frajdę sprawiały mi teksty, które już znałem. Pozostałe cztery wydały się średnie, jeśli nie słabe. Chciałbym jednak stanowczo sprzeciwić się poglądowi, jakoby proza Niziurskiego miała się "starzeć". Nic podobnego. Opowiadania i powieści kawalera Orderu Uśmiechu są wręcz aczasowe, gdyż autor poświęcał zawsze minimalną ilość miejsca opisom tła, skupiając się na szkolnych układach, klasowych sytuacjach i uczniowskich problemach. Jasne, nie ma tu ajfonów i Neostrady, są za to wzmianki o jedenastoletniej szkole koedukacyjnej i mieszkaniu zagęszczonym profesora Rzezińskiego. Mimo tego anachroniczność jest niemalże niewidoczna. Nie da się też narzekać na wolne tempo, ponieważ fabuła wartko zasuwa naprzód niesiona dynamicznymi, nierzadko odrobinę surrealistycznymi dialogami (z charakterystycznym dla Niziurskiego efektem "chóru greckiego").</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">A może jednak jestem naiwny? Może w epoce zakładania nauczycielom koszy na śmieci na głowy i kultu Tibii szkoła Niziurskiego jest już tylko śmiesznym przeżytkiem?</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: right;">★★★☆☆☆</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">__________</div><div style="text-align: justify;">Stosunkowo niska ocena spowodowana jest uśrednieniem ocen cząstkowych. Jako że opowiadań jest tylko osiem, dwa słabe (<i>Czy będziesz moim tatą?</i> i <i>Fałszywy trop</i>) mocno zaniżają notę końcową.</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-72654553669782247712010-10-24T23:49:00.003+02:002010-10-25T10:28:49.275+02:00(368) An Introduction to Contemporary Epistemology<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TMSrK4C3eHI/AAAAAAAABvY/gUanMKQ2vPE/s1600/An_Introduction_to_Contemporary_Epistemology2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://1.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TMSrK4C3eHI/AAAAAAAABvY/gUanMKQ2vPE/s320/An_Introduction_to_Contemporary_Epistemology2.jpg" width="206" /></a></div>Słownikowa definicja głosi, że epistemologia vel teoria poznania to "dział filozofii traktujący o przedmiocie, treści, procesach, sposobach, granicach i kryteriach ludzkiego poznania". Brzmi to tyleż mądrze, co ogólnie. Gdzie na przykład biegnie granica pomiędzy epistemologią a psychologią? Jak odróżnić zmagania teoriopoznawcze od dociekań typowych dla nauk kognitywnych? Można tu powoływać się na kryteria metodologiczne, można też po prostu przyjąć — i wiele w tym będzie słuszności — że linie demarkacyjne są nieostre. Ale można także uprościć definicję, tak jak czyni to Jonathan Dancy w drugim zdaniu <i>Wprowadzenia do współczesnej epistemologii</i>: Epistemologia to studium wiedzy (w najbardziej ogólnym tego słowa znaczeniu) i studium usprawiedliwiania przekonań.</div><div style="text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">Wbrew pozorom drugiej połowy Dancy'owskiej definicji nie należy bagatelizować, bowiem nie stanowi ona wcale technicznego odprysku pierwszej. Wręcz przeciwnie: Odwołuje się do najważniejszej motywacji teorii poznania, konieczności obrony gmachu filozofii (i nauki w ogóle) przed sceptykami. Nie bez powodu autor rozpoczyna swój podręcznik od klasyfikacji tych groźnych stworów i zidentyfikowania głównych kierunków ich natarcia. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Z filozoficznego punktu widzenia najgroźniejsi, ale i najciekawsi, są ci sceptycy, którzy konstruują swoje argumenty w oparciu o przesłanki i wnioski. Z tymi, którzy we wszystko wątpią "bo tak" i z tymi, którzy posługują się przesadnie wyśrubowanymi standardami jakości wiedzy, polemizować jest już dużo trudniej. Dancy skupia więc swoją uwagę nie na sceptycyzmie światopoglądowym, lecz argumentacyjnym: Skąd możemy wiedzieć, że otaczająca nas rzeczywistość nie jest zupełnie inna niż nam się wydaje (a'la <i>Matrix</i>)? Skąd czerpać pewność, że właśnie teraz się nie mylimy, skoro nieświadomie myliliśmy się wiele razy w przeszłości? Dlaczego wolno nam polegać na wcześniejszych doświadczeniach, skoro wyłącznie one same mówią nam, że takie poleganie ma sens (a'la Hume)?</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Innymi słowy: Jak usprawiedliwiać swoje przekonania w obliczu ontologicznych wątpliwości, świadomości wcześniejszych pomyłek i paradoksu indukcji? Pytanie jest motywem przewodnim podręcznika Dancy'ego. Autor szybko zaznacza, że wykpienie się antyrealizmem od odpowiedzi traktuje jako ostatnią deskę ratunku. Można, oczywiście, przyjąć, że zawsze wtedy, kiedy obiektywne uzasadnienie wiedzy wydaje się nieosiągalne, właśnie owa nieosiągalność zamienia cały problem w ułudę: Skoro nie możemy tak naprawdę wiedzieć, czy nie żyjemy w wirtualnej rzeczywistości, to nie tylko nie powinniśmy, ale wręcz <b>nie mamy prawa</b> przejmować się matriksową opcją. Dancy uważa jednak, że koszt wykorzystania antyrealizmu okazałby się zbyt wysoki, redukując filozofię w wielu jej aspektach do semantycznej gry.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">W rozważaniach epistemologicznych wielce pomocna byłaby definicja wiedzy, co do której panowałaby powszechna zgoda. Przez wiele wieków uznaniem cieszyła się formułka wywodząca się od samego Platona: Wiemy, że X, wtedy i tylko wtedy (a) gdy X faktycznie zachodzi, (b) gdy wierzymy, że X i (c) gdy nasza wiara w X jest usprawiedliwiona. Wiem, że Waszyngton jest stolicą USA, jeżeli Waszyngton naprawdę jest stolicą USA, jeśli wierzę, że Waszyngton jest stolicą USA i jeżeli potrafię uzasadnić swoją wiarę (bo o nazwie stolicy USA dowiedziałem się np. z encyklopedii, a nie wylosowawszy na chybił-trafił amerykańską miejscowość). Niestety, tradycyjną definicję podważył w 1963 roku Edmund Gettier krótkim i przenikliwym artykułem. Kontrprzykłady Gettiera były odrobinę drętwe, więc posłużmy się <a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Gettier_case#The_Cow_in_the_Field">innym</a>, farmville'owym (zgodnie z obowiązującą modą).</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Pewien rolnik chce się dowiedzieć, czy z jego pasącą się krową jest wszystko w porządku. Z oddali spogląda na pastwisko i owszem, widzi krowę, całą i zdrową. Późniejszy spacer w tamte okolice ujawnia, że rolnik się pomylił biorąc za krowę duży kamień z jasnymi plamami. Tymczasem krasula pasła się nieopodal, za górką, i faktycznie nigdy nic jej nie groziło. Zatem wszystkie trzy warunki definicji zostały spełnione. Ale czy rolnik rzeczywiście <b>wiedział</b> o dobrej kondycji swojej krowy? Jak odróżnić "prawdziwą" wiedzę od <b>mylnie</b> usprawiedliwionej wiary w coś, co pokrywa się z prawdą tylko przypadkowo? Wiele wskazuje na to, że w oryginalnej definicji brakuje kauzalnego ogniwa, które łączyłoby X z naszym źródłem wiedzy o X. O jednoznaczne określenie takiego połączenia niełatwo. Wśród alternatywnych definicji wiedzy najbardziej obiecująca wydaje się warunkowa teoria Nozicka, która zastępuje trzeci warunek innym: gdyby X nie zachodził faktycznie, nie wierzylibyśmy w niego. Używanie trybu przypuszczającego w filozoficznym kontekście obarczone jest jednak własnymi problemami... </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Morał z tego taki, że o szczelną definicję wiedzy trudniej niż się wydaje (u że nawet Platon mógł się pomylić). Zresztą, sama definicja może epistemologii nie wystarczyć. Aby zagwarantować spokojny sen hodowcom bydła, należy porwać się na donioślejsze przedsięwzięcie i skonstruować ramy wewnątrz których teoria poznania będzie operować. W środkowej części swojej książki Dancy bierze pod lupę dwa centralne paradygmaty. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Fundacjonalizm stara się wywieść wszystkie przekonania od przekonań fundamentalnych, które z założenia nie mogą być błędne. W klasycznej odmianie fundacjonalizmu owe podstawy to, zgodnie z duchem empiryzmu, bodźce zmysłowe. Na pierwszy rzut oka takie podejście wydaje się bezkonkurencyjne i oczywiste, lecz szybko pojawiają się problemy. Fakt występowania iluzji i halucynacji zadaje bezpośrednio kłam twierdzeniu o nieomylności zmysłów, nie mówiąc już o możliwości subtelniejszych pomyłek percepcyjnych. Bardziej złożone, niepodstawowe przekonania również warunkować będą nasze postrzeganie. W wielu przypadkach przekonań w ogóle nie wolno rozpatrywać jednostkowo; należy raczej ustosunkowywać się do ich zespołów. Co gorsza, klasyczny fundacjonalizm implikuje solipsyzm. Otóż na samych bodźcach zmysłowych nie da się zbudować przekonania, że inni ludzie są czującymi i myślącymi istotami. Równie dobrze mogliby być bezdusznymi maszynami o doskonale wyćwiczonych reakcjach.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Alternatywę dla fundacjonalizmu stanowi koherentyzm. Podług drugiego paradygmatu teoretyczna struktura epistemologii powinna posiadać kształt nie stożka, lecz kuli bez preferowanej podstawy. W koherentyzmie wszystkie przekonania są sobie równe, a więc nie można ustawić ich w dedukcyjnym szeregu. Ważne jest to, czy poglądy są koherentne — spójne, wyczerpujące i powiązane obustronnymi relacjami wynikania. Koherentystyczną kulę można modyfikować w dowolnym miejscu, z tym że modyfikacji nie da się dokonywać w sposób punktowy. Każda zmiana w systemie przekonań pociągnie za sobą dalsze zmiany, a im bliżej rdzenia będziemy ingerować, z tym bardziej donioślejszymi zmianami musimy się liczyć. Atomizm znika, zastępuje go holizm. Nie wyklucza to wcale empirycznego osadzenia naszych poglądów. Wprost przeciwnie: Zazwyczaj zahaczenie przekonań o bodźce zmysłowe będzie pożądane, gdyż w wydatnym stopniu zwiększy ich koherencję. Lepiej twierdzić, że bezchmurne niebo jest za dnia niebieskie, jeśli istotnie wszyscy widzą nad sobą ten kolor. Konstrukcję złożonych przekonań wolno więc jak najbardziej rozpoczynać od empirii, jeśli tylko zezwolimy na późniejszą weryfikację empirii w świetle owych przekonań. Bodźce zmysłowe stają się w koherentyzmie nie fundamentem dla reszty struktury, lecz podpierającą ją belką, której położenie i kąt wolno zmieniać w trakcie budowy górnych pięter.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">W wycieczce przez krainy fundacjonalizmu i koherentyzmu znalazło się miejsce dla wielu ciekawych — i najwyraźniej niezbędnych — dygresji. Dancy pokazuje, jak Wittgeinsteinowski argument o niemożliwości istnienia prywatnego języku prowadzi do konkluzji o wewnętrznej sprzeczności <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Solipsyzm">solipsyzmu</a>; opisuje powiązania <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Pozytywizm_logiczny">empirycznych teorii znaczenia</a> z fundacjonalizmem; przedstawia tezę o <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Willard_Van_Orman_Quine#Niezdeterminowanie_przek.C5.82adu_i_wzgl.C4.99dno.C5.9B.C4.87_ontologiczna">niezdeterminowaniu przekładu</a> Quine'a; przypomina o brzemiennych w skutki różnicach dzielących pozycję <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Internalizm">internalistyczną</a> od <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Eksternalizm">eksternalistycznej</a>. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Ostatnia część książki, zatytułowana "Formy wiedzy", poświęcona jest zagadnieniom epistemologicznym nie związanym bezpośrednio ani z naturą wiedzy, ani z mechanizmami usprawiedliwiania przekonań. W rozdziałach o postrzeganiu i pamięci poznajemy różne odmiany percepcyjnego realizmu i antyrealizmu, od bezpośredniego naiwnego realizmu począwszy, na idealizmie skończywszy. Podstawowe pytanie brzmi tutaj następująco: Czy widząc lub przypominając sobie coś, obcujemy z tym czymś bezpośrednio, czy też pojawia się jakiś element pośredni? Choć problem brzmi mgliście, a próba znalezienia racjonalnej odpowiedzi wydaje się niemożliwa, te trzy rozdziały okazują się zaskakująco konkretne i występuje w nich mnóstwo celnych argumentów "za" i "przeciw". Filozofia ma czasem nadzwyczaj dużo mądrego do powiedzenia na tematy pozornie wydumane. W kolejnym rozdziale Dancy powraca do Hume'owskiego problemu indukcji i rozpatruje jego uwspółcześnioną, przewrotną wersję z zielbieskimi (sic!) szmaragdami Goodmana; w jeszcze następnym dokonuje analizy wiedzy apriorycznej. Warto zauważyć, że autor jako zwolennik koherentyzmu, zwraca cały czas szczególną uwagę na związki pomiędzy "formami wiedzy" a "kulistym" paradygmatem.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Finałowy rozdział <i>An Introduction to Contemporary Epistemology</i> przypomina, że całość dyskursu zgodna była z duchem tradycji analitycznej. Jednakże istnieje jeszcze przecież szkoła kontynentalna, ku której Dancy robi pod koniec krótki wypad przywołując epistemologiczne poglądy Hegla i traktując je jako punkt wyjścia dla rozważań o możliwość teorii poznania. Jak odróżnić przedmiot sam-w-sobie od manifestacji tegoż przedmiotu? Jak pogodzić zdroworozsądkowe, ale nie pozbawione uprzedzeń podejście do epistemologii z podejściem opartym na zobiektywizowanych, ale zarazem wybiórczych kryteriach? Czy filozofię należałoby znaturalizować, a więc podporządkować naukom ścisłym?</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Dancy od sceptycznych pytań zaczął i na sceptycznych pytaniach kończy. Tyle tylko, że w epilogu krytyczne nastawienie do teorii poznania zostaje wywindowane na wyższy poziom. Jak widać od trudnych pytań stawianych przed epistemologią nie da się uciec nawet we wprowadzeniu doń.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Lektura precyzyjna i pouczająca, choć wymagająca (bardziej od <a href="http://bookrys.blogspot.com/2010/07/358-survey-of-metaphysics.html">Lowe'a</a>). Jako wprowadzenie w temat "na poważnie" spisuje się znakomicie.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: right;">★★★★★☆</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">PS. Pan na okładce to nie Kartezjusz, lecz <a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Salvatore_Rosa">Salvatore Rosa</a>, włoski artysta i prekursor romantyzmu. Nie mam pojęcia, czemu go tam wrzucono. Koherentyzmu za grosz.</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-80574286999304750082010-10-17T12:00:00.001+02:002010-10-31T23:36:35.225+01:00(173) Wiedźmin z Wielkiego Kijowa<div style="text-align: justify;">Nie lubię takich sytuacji. Na szczęście zdarzają się bardzo rzadko. Czytam oto książkę, wydaje mi się świetna. Odstawiam ją na honorową półkę. Wracam do niej po latach i... zonk. Owszem, pewne elementy nadal wydają się warte pochwalenia, ale summa summarum lektura sprawia wrażenie średniej, jeśli nie kiepskiej. I co począć z tym fantem? Uznać, że pomyliłem się wtedy, bo byłem nieopierzonym czytelnikiem? A może właśnie teraz podchodzę do książki zbyt surowo? A może powinienem odczekać następnych pięć lat, przeczytać po raz trzeci i wydać ostateczny werdykt?</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TLnxwdkDSaI/AAAAAAAABvA/Lnx5NrsUCcs/s1600/Wiedzmin_z_Wielkiego_Kijowa.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TLnxwdkDSaI/AAAAAAAABvA/Lnx5NrsUCcs/s320/Wiedzmin_z_Wielkiego_Kijowa.jpg" width="208" /></a></div><div style="text-align: justify;">Przedmiot czytelniczo-sędziowskiej rozterki nosi tytuł <i><b>Wiedźmin z Wielkiego Kijowa</b></i> i wyszedł spod pióra Władimira Wasiljewa. Zbieżność tytułów bynajmniej nie jest przypadkowa. Rosyjski pisarz nie ukrywał, że zainspirowała go postać nadwiślańskiego wiedźmina, a sam Sapkowski udzielił rzekomo błogosławieństwa koledze zza Buga. Wspólnym mianownikiem obu fabuł jest jednak tylko profesja i imię głównych bohaterów. Wiedźmin Wasiljewa również nazywa się Geralt i również trudni się zabijaniem potworów za pieniądze (tudzież inne dobra). Od rivskiego pierwowzoru różni go natomiast charakter, natura obiektów fachowego zainteresowania oraz świat przedstawiony.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Wiedźmin z Wielkiego Kijowa współczucie i sympatię okazuje dużo rzadziej niż Geralt Sapkowskiego, który, jak wiadomo, na zimnego drania tylko się zgrywał, a tak naprawdę serce miał miękkie. Wiedźmin z Wielkiego Kijowa nie poluje na potwory organiczne, lecz na maszyny — ożywione, zbuntowane, krwiożercze. Wiedźminowi z Wielkiego Kijowa przyszło bowiem żyć nie pomiędzy Smoczymi Górami a Nilfgaardem, lecz w magiczno-industrialnym (ale nie steampunkowym!) świecie z domieszką post-apo. Właśnie świat stanowi o największej sile opowiadań Wasiljewa. Wiele osób pewnie by się ze mną nie zgodziło; nie ulega wątpliwości, że pisarz opisał swoje uniwersum bardzo zgrzebnie. Jednakże owe skrawki da się, przy odrobinie wysiłku, zszyć w przemawiającą do wyobraźni krainę przyszłości. Przyszłości, w której między miastami-państwami rozciągają się nieprzyjazne pustkowia. Przyszłości, w której z ludzkimi osiedlami sąsiadują wielkie, wyludnione parki, niezbadane kompleksy garażowe i gigantyczne, opustoszałe tereny fabryczne. Przyszłości, w której wszystkie (?) maszyny posiadają ograniczoną inteligencję, samoświadomość i wolę, ale nie wszystkie są gotowe podporządkować się ludziom (i innym humanoidalnym rasom).</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Brzmi to fascynująco, ale podkreślam, że Wasiljew niczego nam nie ułatwia, że wiele rzeczy czytelnik musi dopowiadać i rekonstruować sobie sam. Poza tym poszczególne opowiadania, choć oparte na całkiem dobrych pomysłach, są fabularnie rozwleczone. W wielu miejscach szwankuje także styl, aczkolwiek niektóre sformułowania Wasiljewa są nadzwyczaj plastyczne ("Różowy blask światła padał na zalegający wszędzie pył i wydawało się, że nie jest to kurz i błoto, a zwiędłe i opadłe jak jesienne liście marzenia mieszkańców Terytorium o lepszym życiu. Krasnoludzkie buciory wiedźmina odbijały na tych marzeniach pieczęcie protektorów.").</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Więc jaki jest w końcu ten wiedźmin Wasiljewa? Wielki? Czy tylko kijowy? Nad opinię Borysa-2005 przedłożę chyba opinię Borysa-2010 i będę skłaniał się niestety ku drugiej opcji. Jednak w kategoriach "inspirujący setting" oraz "oryginalne nawiązanie do 'Sagi o wiedźminie' Sapkowskiego" <i>Wiedźminowi z Wielkiego Kijowa</i> należy się z pewnością dodatkowa gwiazdka.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: right;">★★★☆☆☆</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-36475499016402045412010-10-10T12:00:00.010+02:002010-10-31T23:36:35.228+01:00(369) Doktor Żywago<div style="text-align: justify;">Nigdy nie czytałem żadnej książki równie długo co <i>Doktora Żywago</i>. Zacząłem w styczniu, skończyłem w sierpniu, przeplatając lekturę innymi tytułami. I to wcale nie dlatego, by móc się powieścią Pasternaka jak najdłużej nacieszyć. Wprost przeciwnie: W pewnym momencie lektura zaczęła przypominać zesłanie na Sybir.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TLCZZMeanMI/AAAAAAAABug/LhiuWJwUEqU/s1600/Doktor_Zywago.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://1.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TLCZZMeanMI/AAAAAAAABug/LhiuWJwUEqU/s320/Doktor_Zywago.jpg" width="203" /></a></div><div style="text-align: justify;">Pozwolę sobie postawić pewną tezę: Komuniści prześladowali autora nie za antysowieckie poglądy, ale za napisanie przeraźliwie nudnej powieści. Znawcy poślą mnie do stu Stalinów, zakrzykną zgodnym chórem, że <i>Doktor Żywago</i> nie ma prawa być nudny, że to powieść-rzeka rozgrywająca się na przestrzeni trzech pierwszych dekad XX wieku; że mój imiennik z rozmachem ukazał tu, poprzez pryzmat powikłanych losów bohaterów pierwszo- i drugoplanowych, dzieje wielkich przemian ustrojowych w Rosji; że bezpardonowej krytyce poddany został totalitarny system; że tragedię komunizmu opromienia we wzruszający sposób nieszczęśliwa miłość doktora Jurija Żywagi i Larissy Antipowej.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Tyle tylko, że:</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Po pierwyje, powieści-rzece przydałaby się fabuła-rzeka, taka meandrująca, raz to przyspieszająca, raz zwalniająca swój bieg, z różnorodnymi krajobrazami rozpościerającymi się po obu brzegach, z niespodziewanymi wodospadami, wąwozami i zakolami. <i>Doktor Żywago</i> swoim tempem przypomina natomiast rozpisany na przeszło sześćset stron wstęp do powieści właściwej.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Po wtaroje, losy bohaterów są niemiłosiernie rozmemłane. Używam tu tego określenia w technicznym znaczeniu: doktor Żywago wędruje sobie z miejsca na miejsce i przeżywa mało wzruszające dramaty życiowe, pozostałe postacie są mu nieciekawym tłem, a wszystko rozgrywa się w nudnie oddanych realiach historycznych. Jasne, można by rzec, że Pasternakowi chodziło o pokazanie, jak to losy jednostek wirują niczym puch marny w podmuchach Historii. A Historia powinna być przede wszystkim sroga i nieubłagana, fascynująca już być nie musi! Dobra, dobra. Odsyłam do powyższego punktu. Zresztą, <i>Doktor Żywago</i> to powieść, beletrystyka, literatura piękna. Noblesse oblige. Skoro pierwsza lepsza książka historyczna ciekawiej opowiadałaby o tamtym okresie dziejów Matki Rusi, coś nie tak być musi.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Po tretie, krytyka totalitarnego systemu polega u Pasternaka na tym, że Jurij Żywago od czasu do czasu przystaje i wygłasza wewnętrzne lub werbalne monologi potępiające nowy porządek. Monologi, zaznaczmy, w których retoryczną werwę zastąpiła ziewogenna zaduma. Zdarza się też, że dwóch bohaterów wymienia się poglądami na tematy historyczno-polityczne. Dialogi zstępują wtedy w tak niewyobrażalną sztuczność, że z miejsca należałoby nagrodzić je Złotą Maliną. Jeżeli wszyscy dysydenci potępiali komunizm z pasternakową erudycją, nic dziwnego, że świat musiał czekać aż do Gorbaczowa na upadek systemu.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Po czwiortyje, słynny romans Żywagi z Antipową to kpina z romansu. Wątek miłosny nie budzi w czytelniku żadnych emocji. Wielkiemu uczucia doktora do Lary sprawiedliwość oddała dopiero ekranizacja Davida Leana. Omar Sharif i Julie Christie dawali radę, ich papierowe pierwowzory są tylko papierowe.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Czy w <i>Doktorze Żywagi</i> idzie znaleźć jakieś zalety? Tak. Jedną. Opisy przyrody. Zwięzłe, ale trafiające do wyobraźni ślicznymi, żywymi metaforami. Widać, że Pasternak był przede wszystkim poetą.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Widać, że poeci nie powinni pisać powieści historycznych.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: right;">★★☆☆☆☆</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-89050222101936252342010-10-03T19:28:00.003+02:002010-10-31T23:36:35.230+01:00(365) De anima<div style="text-align: justify;">Ekwiwokacja zagraża znaczeniu na każdym kroku. Należy o tym pamiętać sięgając po jeden z najważniejszych arystotelesowskich traktatów, <i>De anima</i>. Polskie i angielskie tłumaczenia tytułu — <i>O duszy</i>, <i>On the Soul</i> — przywołują na myśl szereg konkretnych, aczkolwiek całkowicie niewłaściwych skojarzeń: dusza chrześcijańska, ucieleśniony duch, kartezjańska <i>res cogita</i>. Tymczasem Arystoteles odcinał się przecież od nauk swojego nauczyciela, nie rozwijał platońskiej teorii o nieśmiertelnej duszy uwięzionej w ciele i pragnącej wyrwać się do świata idei. Jego "anima" to nie "dusza" pojmowana jako odrębny twór ontologiczny, ale "siła życiowa", "zasada życia"; entelechiczna próba zrozumienia zjawiska życia przy pomocy metafizyki formy i materii.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TKi58v1Mx9I/AAAAAAAABuY/kqHtG76ft50/s1600/De_anima.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TKi58v1Mx9I/AAAAAAAABuY/kqHtG76ft50/s320/De_anima.jpg" width="207" /></a></div><div style="text-align: justify;">Czym więc jest dusza według Arystotelesa? Proste: <i>To pierwsza aktualność naturalnego ciała, które jest potencjalnie żywe</i>. W tym pojedynczym, niewinnym zdaniu znajdziemy nie tylko fundament arystotelesowskiej teorii, która bardzo sprawnie (jak na swoje czasy) wyjaśniała w spójny sposób charakterystyczne cechy organizmów żywych, ale także zalążek nowoczesnych nauk biologicznych i psychologicznych. Arystoteles może i nie wiedział nic o genetycznych mechanizmach dziedziczenia i o neurologicznych detalach procesów kognitywnych, ale to on jako pierwszy wziął się systematycznie za bary z zagadnieniami fizjologii, począwszy od odżywiania się i wzrostu, poprzez ruch i percepcję, a na myśleniu skończywszy. Poszczególne nieintelektualne funkcje zostały wnikliwie opisane w drugiej księdze, którą otwiera słynna definicja. W pierwszej księdze filozof dokonał natomiast krytycznego przeglądu wcześniejszych teorii duszy (jak się okazuje, było ich sporo). Traktat zamykają rozważania, momentami mocno abstrakcyjne, dotyczące duszy racjonalnej, a więc natury myślenia oraz wyobraźni. Warto zauważyć, że Arystoteles prawie w ogóle nie dotyka problemu <a href="http://bookrys.blogspot.com/2010/08/362-philosophy-of-mind.html">samoświadomości</a>. W starożytności nie cieszyło się ono bowiem zainteresowaniem uczonych. Na filozoficznych salonach wypromuje je dopiero Kartezjusz, za bez mała dwa tysiące lat. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Owszem, w <i>De anima</i> natrafimy na wiele mglistych, czasem wręcz, bądźmy szczerzy, bełkotliwych fragmentów (np. wyjaśnienie dlaczego nie może być więcej niż pięć zmysłów). Pamiętajmy jednak, że wszystkie ocalałe dzieła Arystotelesa są ezoteryczne, tzn. mają charakter notatek pisanych z myślą o wąskiej grupie odbiorców, a może nawet o samym tylko autorze, który podpierał się nimi w trakcie wykładów w Liceum. Traktaty egzoteryczne, popularne, tworzone dla szerszej publiczności, odznaczały się rzekomo znakomitą, nomen omen, formą (Cyceron porównywał styl pisarski Arystotelsa do "rzeki złota"), lecz niestety żadne z nich nie przetrwał do czasów nowożytnych.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Jednakże, jeżeli pominiemy nadmiernie zamotane podrozdziały (które są zresztą w mniejszości) oraz kilka ewidentnie błędnych stwierdzeń, okaże się, że w <i>De anima</i> da się wciąż odnaleźć mnóstwo inspirującej treści. W jej przetrawieniu nieocenioną pomoc stanowią bogate objaśnienia Hugh Lawsona-Tancreda, które zwiększają objętość <a href="http://www.amazon.com/Anima-Penguin-Classics-Aristotle/dp/0140444718/">Penguinowskiego wydania</a> aż dwukrotnie. Okazuje się, że lektura klasyków filozofii to nader wdzięczne ćwiczenie umysłowe, jeśli tylko mamy do czynienia z dobrym przekładem opatrzonym wyczerpującym wstępem i pomocnymi przypisami. Na deser dostajemy jeszcze słowniczek: Pathos — właściwość bierna; epithumia — nieracjonalne pożądanie; orexis — pożądanie, racjonalne albo nie; ergon — funkcja; chorismos — oddzielenie. Nie wytrzymałem i przepisałem do notesu, żeby poprzez kinesis wzbogacić swoją episteme.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><b>Linki:</b></div><div style="text-align: justify;"><a href="http://filozofiauw.wikidot.com/local--files/teksty-zrodlowe/arystoteles_o_duszy.pdf">Polskie tłumaczenie Kazimierza Leśniaka z przypisami [PDF]</a></div><div style="text-align: justify;"><a href="http://classics.mit.edu/Aristotle/soul.html">Angielskie tłumaczene J. A. Smitha bez przypisów [HTML]</a></div><div style="text-align: justify;"><a href="http://faculty.washington.edu/smcohen/320/psyche.htm">Bryk po angielsku</a></div><div style="text-align: justify;"><a href="http://plato.stanford.edu/entries/aristotle-psychology/">O psychologii arystotelesowskiej w SEP</a></div><div style="text-align: justify;"><a href="http://plato.stanford.edu/entries/ancient-soul/">O starożytnych teoriach duszy w SEP</a></div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-28798529578302635782010-09-26T23:10:00.001+02:002010-10-31T23:36:35.231+01:00(363) Tutaj<div style="text-align: justify;">Niemało jest zjawisk, które mnie wkurzają. Ludzie tarasujący wąskie przejścia. Sondaże. Zawieszający się flash w przeglądarce. Język niemiecki w środkach komunikacji miejskiej. Deszcz padający przy świecącym słońcu. Skarpety do sandałów. Gryzmolenie po pożyczonych książkach. Życzenia świąteczne wysyłane masowo mailem. Biała poezja.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TJ-1EQLvGJI/AAAAAAAABt8/fZAiz0kxBio/s1600/Tutaj.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TJ-1EQLvGJI/AAAAAAAABt8/fZAiz0kxBio/s1600/Tutaj.jpg" /></a></div><div style="text-align: justify;">Swoją niechęć do tej ostatniej sygnalizowałem i uzasadniałem kilka lat temu na <a href="http://my.opera.com/Borys/blog/rymem-do-mnie-mow">starym blogu</a>, potem bezwzględnie obszedłem się tamże z samym <a href="http://my.opera.com/Borys/blog/2008/09/25/jeden-herbert">Herbertem</a>. Teraz przyszła pora na Szymborską. Za dużo do powiedzenia w zasadzie nie mam, bo większość wierszy zawartych w cienkim, niebieskim tomiku jednoznacznie potwierdza moją tezę. Owszem, trzy-cztery z dziewiętnastu utworów czyta się z niewielką przyjemnością; przy pozostałych musimy natomiast albo niewzruszenie wertować kartki, albo doszukiwać się poetyckiego, metaforycznego sensu tam, gdzie występują tylko projekcje umysłu autorki, nieubrane ani w rym, ani w chwytliwe przenośnie.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Zdumiewa mnie natomiast, ile różnych rzeczy w takich tekstach da się dostrzec będąc pod wpływem magii Nazwiska. Katarzyna Janowska <a href="http://www.polityka.pl/kultura/ksiazki/279273,1,recenzja-ksiazki-wislawa-szymborska-tutaj.read">pisze</a> oto o "ujarzmianiu abstrakcji konkretem", o "spojrzeniu na przekór oczywistościom". Jarosław Klejnocki <a href="http://www.polityka.pl/kultura/ksiazki/279273,1,recenzja-ksiazki-wislawa-szymborska-tutaj.read">twierdzi</a>, że Szymborska "podąża tu za greckimi filozofami życia, w szczególności zaś za epikurejczykami". Grzegorz Kozera <a href="http://www.salonkulturalny.pl/wislawa-szymborska-%E2%80%9Etutaj%E2%80%9D-recenzja/">uważa</a>, iż wiersze "spełniają podstawową zasadę wielkiej poezji, jaką jest nieustające zadziwianie czytelnika". Wreszcie Piotr Śliwiński <a href="http://wyborcza.pl/1,75517,6204721,Tutaj__Szymborska__Wislawa.html">wspomina</a> o "mistrzowskim prześwietlaniu rzeczywistości". Powściągliwość <a href="http://www.wiadomosci24.pl/artykul/tutaj_nie_ma_dawnej_szymborskiej_88750.html">zachowuje</a> jedynie Wojciech Bryda. Notabene, warto porównać jego tekst z pozostałymi czterema pod kątem rzeczowości i ilości pustych-ale-ładnie-brzmiących sformułowań.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Państwo Janowska, Klejnocki, Kozera i Śliwiński mogą mi oczywiście zarzucić ciemnotę umysłową, niewrażliwość na subtelne piękno i nieznajomość tematu. Ja ze smutkiem odpowiem, że nie mogę przeprowadzić eksperymentu, na który od dawna mam ochotę. Doświadczenie polegałoby na spłodzeniu przeze mnie pięciu białych wierszy i wymieszaniu ich z piętnastoma innymi, takimi spod piór znakomitości pokroju Szymborskiej i Herberta. Następnie kilku znawców musiałoby rozpoznać które są które, ale tylko i wyłącznie na podstawie (faktycznych bądź wyimaginowanych) walorów przedstawionych tekstów.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Doświadczenie jest niewykonalne, bo znawcy z definicji znają wszystkie "najwybitniejsze" białe wiersze. Z kolei bez udziału znawców wyniki eksperymentu, gdyby przemawiały na korzyść mojej tezy, dałoby się łatwo podważyć.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Mogę więc tylko stwierdzić ze smutkiem, sam do siebie, sam sobie, w ciszy blogu, w blogu cichym: <i>Biała poezja <span class="Apple-style-span" style="font-family: sans-serif; font-size: 13px; font-style: normal; line-height: 19px;">–</span> tego nie robi się ludziom</i>...</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: right;">★☆☆☆☆☆</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-37225470293233959772010-09-23T23:41:00.000+02:002010-10-31T23:36:35.233+01:00(361) The Road<div style="text-align: justify;">Każdy miłośnik <i>Fallouta</i> wie, że książek opowiadających o skutkach Nigdy Nie Zmieniającej Się Wojny jest bardzo niewiele. Za pociechę niech więc służy fakt, iż barterowa wartość <i>Drogi</i> wynosi przynajmniej pięć zwyczajnych powieści postapokaliptycznych. Nieczęsto bowiem się zdarza, by pisarz zaliczany do grona najwybitniejszych współczesnych amerykańskich literatów zabierał się za napisanie książki fantastycznonaukowej; jeszcze rzadziej, by sięgał jednocześnie po mocno zaniedbywany podgatunek podgatunku. "Jakie znowu science-fiction?", warkną krytycy i literaturoznawcy, sprzeciwiając się takiemu szufladkowaniu <i>Drogi</i>, lecz fabuła nie pozostawia wątpliwości: Bezimienni Ojciec i Syn wędrują przez zniszczone, wyludnione Stany Zjednoczone szukając żywności i unikając kanibali. SF pełną gębą, tyle że nadzwyczaj ponure.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TJvIhqfiJGI/AAAAAAAABt0/3gDX33C7-Nk/s1600/The_Road.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TJvIhqfiJGI/AAAAAAAABt0/3gDX33C7-Nk/s320/The_Road.jpg" /></a></div><div style="text-align: justify;">Brak elementów przygodowych istotnie popycha powieść McCarthy'ego w kierunku głównego nurtu. Jeżeli po przeczytaniu wydawniczej zajawki ktoś zastanawiałby się, czy bohaterowie przez całą książkę faktycznie tylko idą i idą, to odpowiedź brzmi twierdząco. Innych wątków tam nie uświadczymy. Nudy też nie, bo autor w pełni absorbuje uwagę czytelnika przejmująco odmalowanym krajobrazem beznadzei, przez który bohaterowie niosą jeden z ostatnich okruchów ciepła i dobra. <i>Ruszyli asfaltem w niebieskoszarym świetle, włócząc nogami przez popioły, a jeden dla drugiego był światem całym. </i>Podobnych zdań-perełek jest tutaj więcej (szczególnie błyszczy akapit końcowy), ale autor dawkuje je oszczędnie, preferując skąpy, suchy styl. Na zgliszczach cywilizacji wiele do powiedzenia po prostu nie ma.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Czy <i>Droga</i> miała być metaforą? Powieść da się z pewnością odczytać jako pytanie o sens życia w świecie bez Boga, jako studium miłości rodzica do dziecka, jako pochwałę ludzkiej wytrwałości w obliczu totalnej katastrofy bądź jako ponurą wróżbę. McCarthy rozgrywa jednak apokaliptyczną partię z pokerową twarzą; w przypadku tej niegrubej książki naprawdę trudno rozszyfrować autorski przekaz podprogowy. Najbezpieczniej więc będzie chyba potraktować <i>Drogę </i>jako nadzwyczaj smakowity fantastyczny kąsek, po który mainstream wyciąga zachłanną rączkę. Miejsce <i>Drogi</i> jest jednak obok Shute'a i Millera, nie obok Faulknera.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: right;">★★★★★☆</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-14374758306701823342010-09-16T23:24:00.001+02:002010-10-31T23:36:35.236+01:00(364) Ułamki filozofii<div style="text-align: justify;">Leszek Kołakowski wraz z córką wzięli na tapet kilkadziesiąt słynnych cytatów filozoficznych i każdy z nich opatrzyli komentarzem — czasem skrajnie lapidarnym, czasem przypominającym zalążek eseju, ale nigdy nie dłuższym niż kilka zdań. Przypisy Kołakowskich nie próbują ani tłumaczyć cytatów, ani w telegraficznym skrócie przedstawiać kryjące się za nimi teorie. Są raczej "myślami nieuczesanymi" zainspirowanymi poszczególnymi sentencjami.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TJKKM1chR4I/AAAAAAAABtY/v72d_w3Mhvg/s1600/Ulamki_filozofii.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TJKKM1chR4I/AAAAAAAABtY/v72d_w3Mhvg/s320/Ulamki_filozofii.jpg" /></a></div><div style="text-align: justify;">Sam nie wiem, do kogo adresowana jest ten cieniutki tomik. Filozoficzny żółtodziób rozczaruje się bowiem jego dygresyjnym charakterem, natomiast u czytelnika zaawansowanego <i>Ułamki filozofii</i> rozbudzą co najwyżej apetyt na więcej. Oczywiście, w księgarniach nietrudno o grubsze książki spod pióra radomskiego filozofa... ale akurat tę lepiej wypożyczyć aniżeli kupić.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: right;">★★★☆☆☆</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-91509635224071133282010-09-08T23:18:00.001+02:002010-10-31T23:36:35.238+01:00(359) Świat króla Artura. Maladie<div style="text-align: justify;"><b><i>Świat króla Artura. Maladie</i></b><i></i> jest książką wartą przeczytania, choć zarazem nieco niepotrzebną. Jej treść należałoby bowiem rozparcelować między <a href="http://bookrys.blogspot.com/2010/07/357-rekopis-znaleziony-w-smoczej.html"><i>Rękopis znaleziony w smoczej jaskini</i></a> oraz <i>Coś się kończy, coś zaczyna</i>. Tym stwierdzeniem bimbam sobie co prawda i na wydawniczą chronologię, i na objętość arturiańskiego eseju, ale nie sposób nie przyznać, że <i>Świat króla Artura</i> świetnie pasowałby jako bonusowy rozdział w fantastycznym kompendium Sapkowskiego, podczas gdy <i>Maladie</i> byłaby ukoronowaniem niewiedźmińskich opowiadań łódzkiego pisarza.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TIf8ehlWvrI/AAAAAAAABtI/hQ6X-xraTko/s1600/Swiat_krola_Artura-Maladie.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TIf8ehlWvrI/AAAAAAAABtI/hQ6X-xraTko/s320/Swiat_krola_Artura-Maladie.jpg" /></a></div><div style="text-align: justify;">Niech specjaliści roztrząsają, czy arturiański esej zawiera tyle merytorycznych błędów, co <i>Rękopis...</i>. Mnie ta wiedza ta nie jest potrzebna do szczęścia, bo traktuję <i>Świat...</i> jako zgrabne niebeletrystyczne czytadło, stanowiące co najwyżej inspirację do sięgnięcia po poważne źródło. Liczy się to, że <i>Świat króla Artura</i> pochłania się przyjemnie i szybko, stykając się przy okazji z garścią informacji na temat historii i mitologii Wielkiej Brytanii. Byle tylko nie brać sobie tych informacji za bardzo do serca, tak na wszelki wypadek. Sapkowską interpretację legendy o Graalu można już chyba wziąć do serca bardziej, o ile oczywiście nie jest się szowinistą.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">A <i>Maladie</i> to już zupełnie inna bajka. Retelling opowieści o Tristanie i Izoldzie, tyle, że z punktu widzenia Morholta i Branwen, przypomina dobitnie, za co należy kochać Sapkowskiego. Na niewielu ponad czterdziestu stronach znalazły się wszystkie elementy, które wyniosły jego twórczość fantastyczną na ołtarze: klimat przemycony w oszczędnych opisach, charyzmatyczna postać męska, psychologicznie wiarygodny wątek miłosny, dynamiczna scena walki, efektowne dialogi i przenikliwa melancholia (no, zgoda, tego ostatniego w <i>Wiedźminie</i> nie było). Zaiste godny spadkobierca <i>chansons de geste</i>.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: right;">★★★★☆☆</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-2875615087001124072010-08-11T12:00:00.002+02:002010-09-23T23:43:22.782+02:00(367) Year's Best SF 15<div style="text-align: justify;"><i>Antologie opowiadań fantastycznonaukowych dzielą się, jak wiadomo, na dwa typy: te, które przedstawiają utwory nowe, pisane na zamówienie pod określony temat, oraz te, które zbierają w jednym woluminie teksty opublikowane już wcześniej. Pozorna wada drugiego przypadku — wtórność — pozwala na uwolnienie się od hegemonii czasopism literackich. Cierpliwy czytelnik, zamiast inwestować pieniądze i czas w prenumeratę periodyków, może po prostu poczekać i kupić przysłowiową "tacę" o wszystko mówiącym tytule </i><b>Year’s Best SF</b><i>. Przynajmniej cierpliwy </i>anglojęzyczny<i> czytelnik.</i> </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TF_1HCFC1NI/AAAAAAAABrQ/FnPKpD6WLa0/s1600/years-best-sf-15.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TF_1HCFC1NI/AAAAAAAABrQ/FnPKpD6WLa0/s320/years-best-sf-15.jpg" /></a></div><div style="text-align: justify;"> Recenzję rzeczonej antologii opublikowałem w <a href="http://www.esensja.pl/"><i>Esensji</i></a>. Można ją znaleźć <a href="http://esensja.pl/ksiazka/recenzje/tekst.html?id=10154">tutaj</a>. Nawiasem mówiąc, jest dość długa, ale to dwadzieścia cztery zróżnicowane opowiadania pretendujące do miana "najlepszych" zasługują na solidne omówienie. A ile spośród nich to teksty przynajmniej świetne? Cztery:</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Robert Charles Wilson, <i>This Peaceful Land</i> — "Akcję osadzono w 1895 r. na południu Stanów Zjednoczonych. 'Alternatywność' dotyczy tu, jakżeby inaczej, Wojny Secesyjnej. Siłę utworu stanowi narastające napięcie, które Wilson buduje sprawnie na dwóch równoległych płaszczyznach. Poprzez wspomnienia narratora poznajemy stopniowo historię alternatywnych Stanów, a jednocześnie razem z głównym bohaterem i jego czarnoskórym towarzyszem odkrywamy pewną mroczną tajemnicę 'tego pokojowego kraju'". </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Paul Cornell, <i>One of Our Bastards Is Missing </i><i>— "</i>W świecie Cornella arystokratyczne obyczaje i struktury społeczne rodem z dziewiętnastego wieku koegzystują z hipertechnologią. Podczas przyjęcia poprzedzającego królewski ślub dochodzi do dosłownego zniknięcia pruskiego dyplomaty. Z zagadką, która może mieć poważne polityczne konsekwencje, musi zmierzyć się major Hamilton".</div><div style="text-align: justify;"><i><br />
</i></div><div style="text-align: justify;">Peter Watts, <i>The Island</i> <i>— "</i>Znakomita opowieść o Kontakcie wtłoczona w ramy ponurego nastroju, tak typowego dla kanadyjskiego pisarza. Niemożność porozumienia z Obcymi? Jak najbardziej, ale także osamotnienie w bezmiarze kosmicznej pustki i poczucie bezsensowności pracy wykonywanej od eonów dla bardziej zaawansowanej inteligencji. Całość podana w charakterystycznym, nieoszczędzającym czytelnika Wattsowym stylu, który mi osobiście kojarzy się z naszym Dukajem".</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Paul Oberndorf<i>, Another Life</i> <i>— "</i>Znakomite, trochę wzruszające, a na pewno nostalgiczne opowiadanie o dziwnej miłości w czasach międzyplanetarnych wojen i seryjnej nieśmiertelności. Autor z bardzo banalnego pomysłu, obywając się bez skomplikowanej intrygi, stworzył perełkę o przemijaniu i potrzebie akceptacji".</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-32223824910881868402010-08-08T22:44:00.007+02:002010-09-23T23:45:56.405+02:00(362) Philosophy of Mind<div style="text-align: justify;">Czym jest umysł? Czym jest poczucie własnego jestestwa, "siedzenie we własnej głowie"; owa intymna relacja psychologiczna, której każdy doświadcza w odniesieniu do siebie samego — i tylko do siebie samego?</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TF8ZxM_ExmI/AAAAAAAABrI/7rKUEzZY8LI/s1600/Philosophy_of_mind.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TF8ZxM_ExmI/AAAAAAAABrI/7rKUEzZY8LI/s320/Philosophy_of_mind.jpg" /></a></div>W czasach nowożytnych pierwszym, który poważnie wziął się za bary z zagadnieniem, był Kartezjusz. Zaproponowany dualizm fizycznego ciała i niefizycznego ducha można odnaleźć jeszcze u Platona, ale to właśnie francuski uczony nadał mu nowoczesny i filozoficznie precyzyjny kształt. Z oczywistych powodów jego teoria wydawała się atrakcyjna dla teologów chrześcijańskich, z czasem jednak straciła uznanie w oczach świeckich metafizyków. No bo jak spójnie opisać mechanizm, który pozwalałby na komunikację czegoś niefizycznego z czymś fizycznym? I gdzie właściwie kauzalne połączenie między <i>res extensa</i> i <i>res cogitans</i> ma być umiejscowione? W szyszynce, jak sugerował sam Kartezjusz? Jasne; Renego zdisowała jeszcze za życia <a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Elisabeth_of_Bohemia,_Princess_Palatine">księżniczka Elżbieta z Bohemii</a>.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">W pierwszej połowie XX wieku w metodologii psychologicznej święcił triumfy behawioryzm. Nakazywał koncentrować naukowe wysiłki na zachowaniu człowieka, studiować je eksperymentalnie i nie zawracać sobie głowy domniemanymi mentalnymi konstruktami. Behawioryzm przesiąknął do filozofii umysłu; jego zwolennicy uważali, że wszelką mentalność należy po prostu identyfikować z zachowaniem. Wszystko fajnie, jeśli chodzi o obiektywizację metody badawczej, ale czym w takim razie jest uczucie bólu zęba? Behawioryści mieli gotową odpowiedź: Ból zęba to trzymanie się za paszczę, jęczenie, przykładanie zimnych kompresów, szukanie dentysty. O żadnym <i>uczuciu</i> bólu nie powinno być mowy, bo uczucie to pojęcie abstrakcyjne i <a href="http://img158.imageshack.us/img158/8991/tripgj9.swf">zbędne</a>. Tutaj pojawia się pytanie, czy behawiorystów kiedykolwiek bolały zęby...</div><br />
<div style="text-align: justify;">Zaciekli ateiści, gdy w dyskusjach wypływa problematyka duszy, zasłaniają się prostym, choć nie prostackim, poglądem: Mentalność człowieka jest w pełni określona zawartością czaszki. Wrażenia zmysłowe, emocje, wspomnienia, myśli i (samo)świadomość nie są niczym innym niż procesami neuronowymi zachodzącymi w mózgu, podobnie jak temperatura nie jest niczym więcej niż ruchem i wibracją materialnych cząsteczek. Na pierwszy rzut oka takie wytłumaczenie brzmi nader przekonująco. Na drugie też. Na trzeci już nie, ponieważ pojawia się kilka kontrargumentów. Przypomnijmy ten historycznie najważniejszy (choć według mnie niekoniecznie najsilniejszy), Putnamowską wieloraką realizację:</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Załóżmy, że, tak jak chcą redukcjoniści, określony stan mentalny człowieka, np. strach, da się zidentyfikować z określonym stanem neuronowym. Ten sam stan mentalny powinien być jednak dostępny innym organizmom, powiedzmy ośmiornicom, których układ nerwowy bardzo różni się od ludzkiego. Jak wytłumaczyć, że ośmiornice również się boją? Owszem, określony stan mentalny może być realizowany przez różne stany fizjologiczne różnych systemów nerwowych różnych gatunków biologicznych. Ale w takim razie, co właściwie ma być wspólnym mianownikiem tych różnych stanów? Dlaczego wszystkie realizują analogiczne uczucie? Bez odpowiedzi na to pytanie albo wracamy do punktu wyjścia, albo zakreślamy niezbyt rozległe błędne koło.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Do zmagań z zagadnieniem mentalności można także stosować różnorakie zaawansowane narzędzia: soczewkę funkcjonalizmu, maszynę Turinga*, młoteczek epistemologii. Można tłumaczyć je metodą Ramseya-Lewisa lub anomalnym monizmem Davidsona**. Wszystkie te podejścia, choć niewątpliwie doktoratogenne, oddalają nas od sedna sprawy, o której dobitnie przypomina wpływowy artykuł Thomasa Nagela o jakże przemawiającym do wyobraźni tytule <i><a href="http://evans-experientialism.freewebspace.com/nagel.htm">Jak to jest być nietoperzem?</a></i>. Amerykański filozof podkreśla, że zagadka mentalności polega przede wszystkim na skrajnym subiektywizmie bodźców zmysłowych (tzw. kwaliów) i procesów myślowych. Wracając do pytania wyjściowego: Jak w sposób obiektywny wytłumaczyć subiektywne "siedzenie we własnej głowie"? Możemy wyobrażać sobie jak to jest być nietoperzem — ale nigdy tego nie poczujemy. Uczucie uczucia bycia nietoperzem zarezerwowane jest dla nietoperzy (i ewentualnie Batmana).</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Przeczytaliście właśnie Bookrysowy wstęp do filozofii umysłu zainspirowany <i>Philosophy of Mind</i> Jaegwona Kima. Tematyka fascynująca, a sama książka? Nie sposób nie zauważyć u Kima pewnego przegadania i braku precyzji w wyjaśnianiu niektórych spraw. Niektóre rzeczy doczytywałem w Wikipedii czy wręcz w <a href="http://www.trinity.edu/cbrown/mind/">bryku Browna</a>. Byłbym łaskawszy, gdyby nie wcześniejsza lektura <i><a href="http://bookrys.blogspot.com/2010/07/358-survey-of-metaphysics.html">A Survey of Metaphysics</a></i>, który poprzeczkę dla podręczników filozofii analitycznej zawiesza wyżej. Może Lowe powinien też napisać <i>A Survey of Mind</i>?</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: right;">★★★☆☆☆</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">__________</div><div style="text-align: justify;">* Którą łatwo zamknąć w <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Chi%C5%84ski_pok%C3%B3j">"chińskim pokoju"</a>. Argumentom filozoficznym doprawdy trudno zarzucić małą obrazowość. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">** Jako że na tę nazwę można by wyrywać laski, zasługuje ona na krótkie wyjaśnienie: "Monizm", bo według Davidsona mentalność i fizjologię należy postawić po obu stronach znaku równości, ale "anomalny", bo nie da się ich połączyć sztywnymi regułkami. Jeżel brzmi to sprzecznie, odsyłam do <a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Anomalous_monism">Wikipedii</a> tudzież do oryginalnego <a href="http://philosophy.wisc.edu/shapiro/Phil951/Davidson.pdf">artykułu</a>.</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-42091813477309419712010-08-04T17:06:00.005+02:002010-10-31T23:36:35.239+01:00(360) Zaczarowana dorożka, czyli liryki najpiękniejsze<div style="text-align: justify;">Uwielbiam poezję Gałczyńskiego. Moja fascynacja nie ma specjalnego znaczenia literaturoznawczego, jako że ekspertem od poezji nie jestem, wiersze czytuję rzadko, i nie potrafiłbym obiektywnie ocenić twórczości Karakuliambra na tle epok(i). Wiem jednak, że specjaliści uważają go za jednego z najwybitniejszych polskich poetów, a taka etykietka, w połączeniu z moim subiektywnym uwielbieniem, to już coś. Tym bardziej, że zazwyczaj przejawy tego uwielbienia nie próbują się wcale dostosować do kanonicznych ocen.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TFmBzsT5E8I/AAAAAAAABp4/5gEvBGLanjA/s1600/zaczarowana_dorozka_czyli_liryki_najpiekniejsze.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TFmBzsT5E8I/AAAAAAAABp4/5gEvBGLanjA/s320/zaczarowana_dorozka_czyli_liryki_najpiekniejsze.jpg" /></a></div><div style="text-align: justify;">Gdybym posiadał nieograniczoną ilość egzemplarzy <i>Zaczarowanej dorożki</i>, ciskałbym je w twarz wszystkim apologetom białych wierszy. "Popatrzcie tylko", mówiłbym, "popatrzcie, jak powinna wyglądać prawdziwa poezja. Nie wystarczą same zgrabne, przemawiające do wyobraźni, zaskakujące metafory. Trzeba je jeszcze osadzić w zwartej strukturze rymu i rytmu. Tak właśnie odróżni się prawdziwy talent do mowy wiązanej od wstecznictwa i pozoranctwa. Na tym polega przewaga poezji klasycznej nad modernistycznymi pożal-się-Boże eksperymentami. Na tym polega przewaga mojego Gałczyńskiego i <a href="http://www.kigalczynski.pl/wiersze/owrobelku.html">wróbelka</a> nad waszym Herbertem i <a href="http://www.poezjaa.info/index.php?p=2&a=9&u=174">kamykiem</a>". (Okej, akurat <i>Kamyk</i> był zupełnie znośny, ale na przykład cały Herbertowy zbiorek <i>Napis</i> to jedna wielka kpina z czytelnika).</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Jednak jako że mam tylko jeden egzemplarz, nie będę nikogo przekonywał na siłę. Prędzej <a href="http://www.kigalczynski.pl/wiersze/omejpoezji.html">tak</a>.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Najelegantszym zakończeniem powyższej notki byłby sonat pochwalny na część Gałczyńskiego, ale nie dość, że moje umiejętności sonatotwórcze są zastraszająco skromne, to na dodatek <a href="http://my.opera.com/Borys/blog/show.dml/501724">obiecałem dawno temu</a>, że na blogu nie będę nikogo torturował radosną twórczością. Kiedyś dopadła mnie jednak wena i przetłumaczyłem na angielski mój ulubiony utwór KIG-a. Co prawda jest niedługi i wyjątkowo pozbawiony rymów, ale i tak <a href="http://my.opera.com/Borys/blog/na-105-urodziny-poety">Borysowy</a> przekład jest lepszy od <a href="http://www.kigalczynski.pl/english/wiersze/powyspy.html">"oficjalnego"</a>. Każdy przyzwoity człowiek może przecież sam porównać obie wersje.<br />
<br />
<div style="text-align: right;">★★★★★★</div></div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-50078816367844812292010-07-28T23:44:00.003+02:002010-10-31T23:36:35.241+01:00(357) Rękopis znaleziony w smoczej jaskini<div style="text-align: justify;">Wejdźmy na <a href="http://www.plotek.pl/">Plotka</a>. Przejrzyjmy notki. Wczytajmy się w komentarze pod jednym z nich. Co je łączy? Beznadziejne nicki autorów! A wystarczyłoby sięgnąć po <i>Rękopis znaleziony w smoczej jaskini</i>, powertować rozdział siódmy (<i>Materia Magica</i>) i rychło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, anetka14 przeistoczyłaby się w La Vibrię, fan_ewy_farny — w Ogra Duńczyka, a blackdress stał(a)by się równie bezpłciowym(ą) i tajemniczym(ą) Sidhe. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TFCj0m7tRgI/AAAAAAAABoc/azgIqQseVb4/s1600/Rekopis_znaleziony_w_smoczej_jaskini.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TFCj0m7tRgI/AAAAAAAABoc/azgIqQseVb4/s320/Rekopis_znaleziony_w_smoczej_jaskini.jpg" /></a></div><div style="text-align: justify;">Choć od wydania <i>Rękopisu...</i> minęło prawie dziesięć lat, niegruby podręcznik Andrzeja Sapkowskiego wciąż nie doczekał się konkurencji na polskim rynku. I to pomimo faktu, że "Kompendium wiedzy o literaturze fantasy" jest tytułem na wyrost; zdecydowanie bardziej pasowałby "Fantastyczny leksykon na luzie". Z drugiej strony chyba właśnie swobodnym podejściem do tematu okraszonym charakterystycznym stylem zawiesił autor poprzeczkę na tyle wysoko, że jego koledzy po piórze po dziś dzień boją się rzucić mu wyzwanie, wiedząc, że mogliby skończyć jak, dajmy na to, Cuchulainn.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><a href="http://www.sapkowski.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=670">Wytknięto</a> Sapkowskiemu szereg błędów merytorycznych. Tylko co z tego? Już zważywszy na formę nie należy traktować <i>Rękopisu...</i> jako encyklopedii z prawdziwego zdarzenia. Stokroć lepiej uznać książkę, zgodnie z zamysłem pisarza, za gawędziarski przewodnik po gatunku i mitologii. Wtedy lektura stanie się przyjemnością czystą, a nie grzeszną. Poza wyżej wspomnianą "Materią magicą" czekają tu więc na nas rozważania nad definicją gatunku, galeria ojców-założycieli, rozprawka o stosunku science-fiction i mainstreamu do fantasy, przegląd pojęć oraz podgatunków, bestiariusze "obiektywny" i "subiektywny"... oraz jeszcze kilka innych atrakcji.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Nie sposób też nie pochwalić bardzo schludnego wydania <i>Rękopisu...</i>. superNOWA chciała chyba odpokutować niesławne drukowanie cyklu wiedźmińskiego na papierze toaletowym.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: right;">★★★★☆☆</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-47099931807819379872010-07-10T21:07:00.003+02:002010-10-31T23:36:35.243+01:00(358) A Survey of Metaphysics<div style="text-align: justify;"><a href="http://en.wikipedia.org/wiki/The_Unreality_of_Time">Argument McTaggarta</a> ambitnie dowodzi nieistnienia czasu. Wyobraźmy sobie bowiem, że poproszono nas, byśmy słowami opisali jego bieg, lub, mówiąc konkretniej, rozkład zdarzeń na temporalnej osi. Do dyspozycji mamy dwie strategie powiązane ściśle z dwoma rodzajami wyrażania się o czasie. Przede wszystkim możemy więc używać dynamicznych określeń typu "rok temu", "dzisiaj", "za pięć minut", "za dwa lata", które ustanawiają relacje pomiędzy każdym zdarzeniem a teraźniejszością. Alternatywa polega natomiast na korzystaniu z określeń statycznych, które porządkują wydarzenia w chronologiczny szereg <span class="Apple-style-span" style="color: #cccccc; font-family: Arial, Tahoma, Helvetica, FreeSans, sans-serif; font-size: 15px; line-height: 20px;">—</span> zdarzenie B miało miejsce trzy dni po zdarzeniu A, ale rok przed zdarzeniem C. W tym drugim przypadku odwołania do chwili teraźniejszej są zbędne (choć wciąż możliwe).</div><br />
<img align="right" border="0" hspace="10" src="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TDjEtveV7YI/AAAAAAAABks/v5b1uklyOdc/s320/a_survey_of_metaphysics.jpg" /><br />
<div style="text-align: justify;">Paradoks McTaggarta polega na tym, że o ile druga strategia opisu czasu jest niewystarczająca, o tyle pierwsza prowadzi do sprzeczności. Określenia statyczne nie oddają istoty czasu, jaką jest nieustająca zmiana; raz ustanowiony szereg chronologiczny zawsze będzie przecież taki sam, bo początek Drugiej Wojny Światowej będzie 21 lat po końcu Pierwszej zarówno jutro jak i w następnym wieku. Zresztą, w analogiczny sposób moglibyśmy opisać przestrzenny porządek jakichś przedmiotów, a nie ulega wątpliwości, że wymiar czasowy różni się w zasadniczy sposób od przestrzennego. Typowa dla czasu zmiana zawiera się więc tylko w określeniach dynamicznych: dzisiaj jutro jest jutrem, ale pojutrzem będzie już futrem, przepraszam, dniem wczorajszym. I tu leży pies pogrzebany: Skoro czas płynie i skoro w jego opisie musimy korzystać z wyrażeń drugiego typu, wygląda na to, iż każde zdarzenie zdarza się jednocześnie w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. "To absurd", zakrzyknie chłopski filozof. "Każde zdarzenie <b>najpierw</b> jest w przyszłości, <b>potem</b> w teraźniejszości, a <b>wreszcie</b> w przeszłości". Niestety, odpowiada McTaggart, stosując stopniowanie typu najpierw-potem-wreszcie, tłumaczymy bieg czasu biegiem czasu. A inaczej się nie da. Zatem: albo sprzeczność, albo regres.</div><br />
<div style="text-align: justify;"><i><a href="http://www.amazon.com/Survey-Metaphysics-E-J-Lowe/dp/0198752539">Przegląd metafizyki</a></i> E. J. Lowe'a nie jest bynajmniej poświęcony różnorakim metafizycznym paradoksom, choć znajdziemy ich tutaj więcej: <a href="http://my.opera.com/Borys/blog/zagadka-statku-tezeusza">zagadkę statku Tezeusza</a>, paradoks tysiąca i jednego kota (nie mylić z kotem Schrödingera), Zenonowe paradoksy ruchu, problem nieprzystających części Kanta (Kanta jest problem, nie części). Zgodnie ze swą nazwą, podręcznik dokonuje przeglądu głównych dziedzin i zagadnień metafizyki: od meta-metafizyki, poprzez problematykę tożsamości, zmiany, konieczności, możliwości, przyczynowości, warunkowości, agencji, działań, zdarzeń, czasu i przestrzeni, a skończywszy na uniwersaliach i partykulariach. <a href="http://folk.uio.no/borysj/philosophy/a_survey_of_metaphysics.pdf">Wydech</a>.</div><br />
<div style="text-align: justify;">Lektura fascynująca, choć wymagająca skupienia i czasu. Lowe traktuje swoją książkę jako wprowadzenie w temat, używa więc nietechnicznego języka, ale wodolejstwa u niego nie znajdziemy. Wręcz przeciwnie: Całość jest treściowo gęsta. Niejako przy okazji podręcznik udowadnia, że ze wszystkich przedmiotów humanistycznych metafizyka ma najwięcej wspólnego z naukami ścisłymi. I że za używanie przymiotnika "metafizyczny" jako synonimu "paranormalny" należy się mocne klapśnięcie indorem.<br />
<br />
<div style="text-align: right;"><span class="Apple-style-span" style="color: #cccccc; font-family: Arial, Tahoma, Helvetica, FreeSans, sans-serif; font-size: 15px; line-height: 20px;">★★★★☆☆</span></div></div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-1282616404077424252010-06-30T22:23:00.003+02:002010-10-31T23:36:35.245+01:00(355) Panna Julia<div style="text-align: justify;">"Wściekł się z tym Strindbergiem, czy jak?", mógłby ktoś zapytać. Wyjaśniam więc: Bynajmniej nie stałem się miłośnikiem skandynawskich dramatów naturalistycznych. Tak się jednak złożyło, że jakiś czas temu wpadł mi w ręce zbiór dramatów zacnego Augusta, wydany notabene ładnych kilkadziesiąt lat temu. Stare książki budzą szacunek, szczególnie, jeśli na co dzień obcuje się z <a href="http://bookrys.blogspot.com/2010/06/365-ddsriket.html">kieszonkową beletrystyką</a>. A że dramaty czyta się szybko, w przeciągu kilku dni zapoznałem się z trzema utworami: <a href="http://bookrys.blogspot.com/2010/05/353.html"><i>Mistrzem Olofem</i></a>, <a href="http://bookrys.blogspot.com/2010/06/354-ojciec.html"><i>Ojcem</i></a>, oraz najlepszą z nich wszystkich <i>Panną Julią</i>.</div><br />
<img align="right" border="0" hspace="10" src="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TCum0xuZ50I/AAAAAAAABj8/N6W8pBZUNtQ/s320/Panna_Julia.jpg" /><br />
<div style="text-align: justify;">Napisana w 1888 r. "duodrama" rozgrywa się w najkrótszą noc roku w kuchni wiejskiej posiadłości. Tytułowa szlachcianka i służący Jean prowadzą ze sobą specyficzną grę, która niepostrzeżenie przeistoczy się w konflikt płci i klas, a następnie zaprowadzi bohaterów do tragicznego finału. Ona jest córką szwedzkiego hrabiego, kobietą hardą, lecz niedojrzałą i rozchwianą emocjonalnie. On jest inteligentny i wyrachowany, choć zarazem w pełni świadom swojego nie najlepszego miejsca w szeregu. Od pierwszego aktu widać wzajemną fascynację, ale każdym z nich kierują egoistyczne pobudki — ona poprzez romans ze służącym chce dać wyraz swojej buntowniczej naturze, on poprzez związek z arystokratką chciałby awansować w społecznej hierarchii.</div><br />
<div style="text-align: justify;">Świetnie napisane dialogi budują narastające napięcie, także, a może przede wszystkim, erotyczne, ale <i>Panna Julia</i> to w żadnym razie nie tylko opowiastka o zakazanej miłości. To także gorzki komentarz do miłości w ogóle (postrzeganej przez pisarza jako środek wiodący do celu) oraz jednocześnie przypowieść o władzy: mężczyzny nad kobietą, szlachty nad plebsem, ojca nad córką. Warto przeczytać, a ja będę jeszcze chciał obejrzeć.</div><br />
<div style="text-align: justify;"><i>To dobra miejscowość dla turystów i jest tam mnóstwo willi, które wynajmuje się zakochanym parom, a to bardzo intratny proceder — wie pani dlaczego? — bo robi się kontrakt na pół roku, a oni wyjeżdżają po trzech tygodniach. Bo się zdążą pokłócić, naturalnie! Ale czynsz muszą zapłacić mimo to! Po czym wynajmuje się willę na nowo. I tak w kółko, bo miłości nie brakuje — choć nie trwa zbyt długo!</i><br />
<i><br />
</i><br />
<div style="text-align: right;"><i><span class="Apple-style-span" style="color: #cccccc; font-family: Arial, Tahoma, Helvetica, FreeSans, sans-serif; font-size: 15px; font-style: normal; line-height: 20px;">★★★★<span class="Apple-style-span" style="color: black; font-family: 'Times New Roman'; font-size: medium; line-height: normal;"><i><span class="Apple-style-span" style="color: #cccccc; font-family: Arial, Tahoma, Helvetica, FreeSans, sans-serif; font-size: 15px; font-style: normal; line-height: 20px;">★</span></i></span>☆</span></i></div></div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-34858931207235608752010-06-13T15:26:00.002+02:002010-10-31T23:36:35.247+01:00(366) Dødsriket<div style="text-align: justify;">Skandynawska literatura sensacyjno-kryminalna od wielu lat potęgą stoi. Za apogeum jej rozkwitu uznać trzeba nadchodzącą ekranizację <i>Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet</i> w reżyserii samego Davida "Siedem" Finchera (inna sprawa, czy Amerykanie nie powinni po prostu dorzucić angielskie napisy do szwedzkiego, skądinąd bardzo dobrego, filmu sprzed półtora roku). Pierwszy raz ze światem nordyckiej zbrodni w papierowym wydaniu) zetknąłem się <a href="http://www.inkluz.pl/archiwum/inkluz59/main/cum2.html">wiele lat temu</a> i nawet mi się za to <a href="http://www.szwedzka.pl/odwet.html">oberwało</a>; drugi raz, tydzień temu, za pośrednictwem <i>Królestwa Śmierci</i> Toma Kristensena. Swój egzemplarz znalazłem co prawda w kartonowym pudle z napisem "bierzta kto chce", ale przecież Kristensen kilka lat temu otrzymał za <i>Dødsriket</i> Nagrodę Rivertona za najlepszą norweską powieść z gatunku. Lektura udowodniła jednak, że anonimowy ofiarodawca miał więcej wyczucia niż rivertonowscy jurorzy.</div><br />
<img align="right" border="0" hspace="10" src="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TBTbiS0u_hI/AAAAAAAABPI/sa64XLFXZR8/s320/dodsriket.jpg" vspace="10" /><br />
<div style="text-align: justify;"><i>Królestwo Śmierci</i> łączy w sobie najlepsze i najgorsze cechy czytadła. Z jednej strony to wzorowy "przewracacz stron", w którym krótkie rozdziały i trzy przeplatające się wątki utrzymują wysoką wciągalność. Z drugiej strony postacie są papierowe, ich motywacje albo niewiarygodne, albo nijakie; główny protagonista swoją bezczynnością daleki jest od zaskarbienia sobie sympatii czytelnika; pod koniec dostajemy bezsensowny i na dodatek nie prowadzący absolutnie donikąd twist; a fabuła kończy się bardzo gwałtownie i zostaje podsumowana ziewogennym morałem. Książka Kristensena broni się więc tylko stylem, tempem, no i tematyką, jako że całość kręci się wokół planowanego zamachu bombowego na metro w Oslo. Mudżahedini udający sprzedawców warzyw, studenci-terroryści, zły książę finansujący operację ze swojej posiadłości w Arabii Saudyjskiej, te sprawy.</div><br />
<div style="text-align: justify;">Mój egzemplarz <i>Dødsriket</i> okazał się przechodni. Zostawiłem go z karteczką "bierzta kto chce". Oczywiście, w metrze.<br />
<br />
<div style="text-align: right;"><span class="Apple-style-span" style="color: #cccccc; font-family: Arial, Tahoma, Helvetica, FreeSans, sans-serif; font-size: 15px; line-height: 20px;">★★★☆☆☆</span></div></div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-69858224699811417452010-06-06T17:52:00.005+02:002010-10-31T23:36:35.249+01:00(354) Ojciec<div style="text-align: justify;">W liceum nauczono mnie, że <i>Dom lalki</i> Ibsena wstrząsnął ówczesną publicznością i rozniecił gorącą dyskusję na temat roli kobiety w wiktoriańskim modelu małżeństwa. Niewątpliwie. Szkoda jednak, że podręczniki nie kwapiły się, by wspomnieć o <i>Ojcu</i>, o jedenaście lat późniejszym dramacie spod pióra "słodkiego brata"* Strindberga. Albowiem odejście Nory od Torvalda w finale <i>Domu lalki</i> to małe piwo w porównaniu z wydarzeniami u szwedzkiego rywala Ibsena. Matko Święta, co się tam wyprawia: Tytułowy ojciec zostaje wykończony, dosłownie i w przenośni, przez swoją żonę, która jasno daje mu do zrozumienia, że córka Bertha nie jest wcale jego dzieckiem. W przeciwieństwie do swojej norweskiej koleżanki Laura nie musi sobie nigdzie iść -- to jej mąż zostaje, cóż, wyniesiony.</div><br />
<div style="text-align: justify;"><img align="right" border="0" hspace="10" src="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/TAvDHmGyKsI/AAAAAAAABOw/Ful3a2koS8s/s320/ojciec.jpg" vspace="10" /><br />
Ja wiem, że <i>Dom lalki</i> to jeszcze realizm, a <i>Ojciec</i> to już naturalizm, i stąd różnica w podejściu obu bohaterek do matrymonialnego problemu. Zauważmy jednak, że Ibsen, ograniczony pruderią epoki, nie mówi nam, dokąd właściwie Helmerowa się udała. Po lekturze Strindberga wszystko staje się oczywiste. Nora dotarła do Szwecji, spotkała Laurę i obie panie założyły nowoczesną (tj. lesbijską) rodzinę. Właśnie o czymś takim powinien opowiadać nigdy nie napisany sequel.<br />
<br />
<div style="text-align: right;"><span class="Apple-style-span" style="color: #cccccc; font-family: Arial, Tahoma, Helvetica, FreeSans, sans-serif; font-size: medium;"><span class="Apple-style-span" style="font-size: 15px; line-height: 20px;">★★★☆☆☆</span></span></div></div><br />
<div style="text-align: justify;">__________<br />
* "Słodki brat": Pieszczotliwe określenie, jakim Norwedzy określają swoich sąsiadów zza wschodniej granicy. Dlaczego "słodki", do końca nie wiadomo. Niby <a href="http://www.onlinecasinoreports.com/news/images/items/4557/misssweden.jpg">Szwedki</a> wygrywają z <a href="http://ri.rediffiland.com/homepimages/home4/435/947459046709b6d1aca5a01ea0f41f16/homep/images/1153646809">Norweżkami</a> w plebiscytach urody, ale w takim razie skąd ten "brat"? Tak czy owak, "søta bror" pojawia się już w pierwszej połowie XIX wieku w romantycznej twórczości Wergelanda.</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-11979997063948653252010-05-21T15:08:00.003+02:002010-10-31T23:36:35.251+01:00(356) Żmija<div style="text-align: justify;">Z najnowszą powieścią Sapkowskiego zarówno czytelnicy jak i krytycy obeszli się bezwzględnie, myląc chyba <i>Żmiję</i> z tytułową gadziną (z nielicznymi <a href="http://poczytane.blog.onet.pl/Moj-ranking-ksiazkowy-2009,2,ID398616367,n">wyjątkami</a>). Choć AS polskiej fantastyki kazał czekać na swoją kolejną książkę ponad trzy lata, nie tylko przeszła ona bez większego echa, ale otrzymała też <a href="http://www.biblionetka.pl/author.aspx?id=42&order=avgrating">fatalne</a> wręcz noty. Niesłusznie. <i>Żmija</i> co prawda nie jest ani powrotem do sagi wiedźmińskiej (jeszcze by tego brakowało...), ani pierwszym tomem nowego epickiego cyklu, lecz książki należy przecież oceniać takimi, jakie są, a nie <a href="http://www.esensja.pl/ksiazka/recenzje/tekst.html?id=8405">osądzać</a> za to, czym nie są.</div><br />
<div style="text-align: justify;"><img align="right" border="0" hspace="10" src="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/S_aFYy2aYUI/AAAAAAAABNU/SHsz36AjbUE/s320/zmija.jpg" vspace="10" /><br />
Owszem, <i>Żmiji</i> bliżej do długiego opowiadania niż do powieści, choć niżej podpisany nie uznaje tego za wadę. Protagonistą jest tutaj Paweł Lewart, praporszczyk wojsk radzieckich interweniujących w Afganistanie w latach osiemdziesiątych. Historia rozpoczyna się trzęsieniem ziemi o wyglądzie obdartych i brodatych mudżahedinów szturmujących przydrożny posterunek obsadzony przez Sowietów. Potyczkę na broń maszynową i granaty Sapkowski przedstawia na kilkunastu stronach z typową dla siebie werwą, przypominając, że trudno stawać z nim w szranki, gdy przychodzi do opisów wszelakich walk i starć. Pisarz nie byłby jednak sobą, gdyby z afgańskim piachem i zapachem prochu wkrótce nie zaczęła mieszać się magia. Sam Lewart, nie bez powodu zresztą, staje się oto ogniwem między dwoma światami...</div><br />
<div style="text-align: justify;"><i>Żmija</i> wciąga. Co ważniejsze, nie rozczarowuje jako czytadło; ani rozwlekłością środkowych partii, ani nieumiejętnym zakończeniem. Lektury nie starcza jednak na długo, książka jako taka ma bez wątpienia mniejsze ambicje literackie niż poprzednie dokonania Sapkowskiego (jednakże widać, że autor ponownie odrobił lekcje przed pisaniem). Zastanawiające jest, że w swojej fantastycznej twórczości Sapkowski nieustannie przesuwa się "do przodu". <i>Wiedźmin</i> był typową fantasy osadzoną w Nibylandii, <i>Trylogia husycka</i> — fantasy historyczną, natomiast <i>Żmija</i> to już fantasy współczesne należące do podgatunku "Jednorożce w ogrodzie" (stosując klasyfikację samego Sapkowskiego zaproponowaną w <i>Rękopisie znalezionym w smoczej jaskini</i>). Co będzie następne? Może technofantasy a'la <i>Ruch Generała</i>?</div><br />
<div style="text-align: justify;">Ja wolałbym chyba pierwszy tom spaceoperowej trylogii o zemście pt. <i>Battle dust</i>.<br />
<br />
<div style="text-align: right;"><span class="Apple-style-span" style="color: #cccccc; font-family: Arial, Tahoma, Helvetica, FreeSans, sans-serif; font-size: 15px; line-height: 20px;">★★★★☆☆</span></div></div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-73029614281152122342010-05-02T21:26:00.002+02:002010-10-31T23:36:35.253+01:00(353) Mistrz Olof<div style="text-align: justify;">Marzy mi się dobra książka beletrystyczna opowiadająca o konflikcie wiary z ateizmem przez pryzmat losów trójki przyjaciół. Coś jak <i>Młode lwy</i> Shawa, tylko zamiast Amerykanina, Żyda i Niemca w czasach II Wojny Światowej mielibyśmy ateistę, katolika i agnostyka w czasach, dajmy na to, ostatniej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Ateista próbuje przekonać katolika, by ten porzucił swoją wiarę, i w końcu mu się to udaje, ale płaci najwyższą możliwą cenę -- sam się nawraca. Rozwój wydarzeń obserwowany jest przez agnostyka pełniącego zarazem rolę narratora. Agnostyk ma nihilizujące zapędy, lecz z czasem uświadamia sobie, że nie opowiadając się po żadnej ze stron traci Coś Bardzo Ważnego. Całość kończyłaby się mniej więcej tak jak <i>Imię róży</i>; agnostyk, po latach, stary i zmęczony, spisuje w zimnej bibliotece KUL-u swoje wspomnienia z sierpnia 2002 r., <i>stat rosa pristina nomine</i>, itd.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">To byłaby zarąbista książka.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Olaus_Petri"><img align="right" hspace="10" src="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/S93RNCN6bbI/AAAAAAAABLI/gfKS9s1gaaY/s320/mistrz_olof.jpg" vspace="10" /></a><br />
A na razie przeczytałem dramat w pięciu aktach pt. <i>Mistrz Olof</i> spod pióra Augusta Strindberga. To jeszcze nie to, ale całkiem ciepło. Tytułowy Olof Pettersson vel Olaus Petri (postać autentyczna) z rozkazu króla Gustawa Wazy reformuje w XVI wieku chrześcijaństwo w Szwecji i zwalcza katolickich biskupów. Idzie mu to całkiem nieźle, lecz dziejowa misja przysparza Olofowi coraz większych problemów rodzinnych i prowadzi go w stronę osobistej klęski. Wciągające. No i sporo dobrych kwestii:</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><br />
<ul><li style="text-align: justify;"><i>Każdy kamień, który oderwiecie od Kościoła, lud rzuci w was samych.</i></li>
<li style="text-align: justify;"><i>"Monsieur -- powiedział -- la religion est morte, est morte" -- powiedział. Ale to mu nie przeszkadza chodzić na mszę! I wie pan, co odpowiedział, gdy go zapytałem, dlaczego to robi? "Poésie! Poésie!" -- powiedział. Ach, on jest boski!</i></li>
<li style="text-align: justify;"><i>Wódka zamyka głowę na cztery spusty, ale otwiera serce na oścież.</i></li>
</ul><br />
<div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Złotych myśli o wódce jest tam notabene więcej.<br />
<br />
<div style="text-align: right;"><span class="Apple-style-span" style="color: #cccccc; font-family: Arial, Tahoma, Helvetica, FreeSans, sans-serif; font-size: 15px; line-height: 20px;">★★★★☆☆</span></div></div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3265134949684985325.post-56710436350925530322010-05-02T20:04:00.008+02:002010-10-31T23:36:35.255+01:00(352) Prolegomena do wszelkiej przyszłej metafizyki<div style="text-align: justify;"><i>...która będzie mogła wystąpić jako nauka</i>. A mnie podczas lektury ciągle nasuwało się pytanie, którego Immanuel w ramach swego projektu filozoficznym nigdy nie zadał: Dlaczego ludzie ćpają? Bo i po co faszerować się syntetyczną chemią, skoro można skutecznie przeorać sobie mózg analitycznym Kantem?</div><br />
<div style="text-align: justify;"><img align="right" hspace="10" src="http://2.bp.blogspot.com/_p8NoBzLCK9k/S92-WHyuodI/AAAAAAAABK4/Re8kbq8oEUs/s320/prolegomena_do_wszelkiej_przyszlej_metafizyki.jpg" vspace="10" /><br />
<i>Prolegomena...</i> stanowią uzupełnienie do słynnej <i>Krytyki czystego rozumu</i>. Można dać się zmylić tytułowi oraz grubości książki (raptem 150 stron) i potraktować ją jako popularyzatorskie (ekhem, ekhem) wprowadzenie do największego dzieła filozofa z Królewca, lecz w gruncie rzeczy <i>Prolegomena...</i> są apendyksem do tegoż. Kant szkicuje tu ponownie główne pytanie filozofii transcendentalnej (jak możliwa jest metafizyka jako nauka?) i ponownie przedstawia swe nowatorskie rozwiązanie. O ile jednak w <i>Krytyce...</i> zastosowano podejście syntetyczne i czytelnik skazany był tam na mozolne rozwiązywanie łamigłówki od zera wraz z autorem, o tyle <i>Prolegomena...</i> są już analityczne, a więc dokonują "tylko" skrótowego przeglądu gotowej teorii.</div><br />
<div style="text-align: justify;">Wbrew pozorom <i>Prolegomenów...</i> <b>nie</b> należy traktować jako przystępnego wprowadzenia w filozofię krytyczną. Tutaj dużo lepiej sprawdzi się (tak jak w wielu innych przypadkach) <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Immanuel_Kant">Wikipedia</a>. Po co więc sięgać po tę niegrubą, lecz ociekającą uczonymi sformułowaniami książkę? Na przykład dla gimnastyki umysłowej; <i>Prolegomena...</i> wymagają wnikliwej lektury i po ich przeczytaniu (ze zrozumieniem) odczuwa się sporą satysfakcję. Albo dla lansu -- to w zasadzie jedyna praca Kanta, którą da się przeczytać od deski do deski nie będąc masochistą tudzież profesorem filozofii. Albo dla owego przeorania mózgu, o którym wspomniałem na w pierwszym akapicie. Wiecie, idee zupełnego podmiotu, zupełnego szeregu i zupełnego ogółu; wnioski rozumowe kategoryczne, hipotetyczne i disjunktywne; paralogizm, antynomia i ideał czystego rozumu; te sprawy.</div>Boryshttp://www.blogger.com/profile/09547901312551907162noreply@blogger.com2