Niemało jest zjawisk, które mnie wkurzają. Ludzie tarasujący wąskie przejścia. Sondaże. Zawieszający się flash w przeglądarce. Język niemiecki w środkach komunikacji miejskiej. Deszcz padający przy świecącym słońcu. Skarpety do sandałów. Gryzmolenie po pożyczonych książkach. Życzenia świąteczne wysyłane masowo mailem. Biała poezja.
Swoją niechęć do tej ostatniej sygnalizowałem i uzasadniałem kilka lat temu na starym blogu, potem bezwzględnie obszedłem się tamże z samym Herbertem. Teraz przyszła pora na Szymborską. Za dużo do powiedzenia w zasadzie nie mam, bo większość wierszy zawartych w cienkim, niebieskim tomiku jednoznacznie potwierdza moją tezę. Owszem, trzy-cztery z dziewiętnastu utworów czyta się z niewielką przyjemnością; przy pozostałych musimy natomiast albo niewzruszenie wertować kartki, albo doszukiwać się poetyckiego, metaforycznego sensu tam, gdzie występują tylko projekcje umysłu autorki, nieubrane ani w rym, ani w chwytliwe przenośnie.
Zdumiewa mnie natomiast, ile różnych rzeczy w takich tekstach da się dostrzec będąc pod wpływem magii Nazwiska. Katarzyna Janowska pisze oto o "ujarzmianiu abstrakcji konkretem", o "spojrzeniu na przekór oczywistościom". Jarosław Klejnocki twierdzi, że Szymborska "podąża tu za greckimi filozofami życia, w szczególności zaś za epikurejczykami". Grzegorz Kozera uważa, iż wiersze "spełniają podstawową zasadę wielkiej poezji, jaką jest nieustające zadziwianie czytelnika". Wreszcie Piotr Śliwiński wspomina o "mistrzowskim prześwietlaniu rzeczywistości". Powściągliwość zachowuje jedynie Wojciech Bryda. Notabene, warto porównać jego tekst z pozostałymi czterema pod kątem rzeczowości i ilości pustych-ale-ładnie-brzmiących sformułowań.
Państwo Janowska, Klejnocki, Kozera i Śliwiński mogą mi oczywiście zarzucić ciemnotę umysłową, niewrażliwość na subtelne piękno i nieznajomość tematu. Ja ze smutkiem odpowiem, że nie mogę przeprowadzić eksperymentu, na który od dawna mam ochotę. Doświadczenie polegałoby na spłodzeniu przeze mnie pięciu białych wierszy i wymieszaniu ich z piętnastoma innymi, takimi spod piór znakomitości pokroju Szymborskiej i Herberta. Następnie kilku znawców musiałoby rozpoznać które są które, ale tylko i wyłącznie na podstawie (faktycznych bądź wyimaginowanych) walorów przedstawionych tekstów.
Doświadczenie jest niewykonalne, bo znawcy z definicji znają wszystkie "najwybitniejsze" białe wiersze. Z kolei bez udziału znawców wyniki eksperymentu, gdyby przemawiały na korzyść mojej tezy, dałoby się łatwo podważyć.
Mogę więc tylko stwierdzić ze smutkiem, sam do siebie, sam sobie, w ciszy blogu, w blogu cichym: Biała poezja – tego nie robi się ludziom...
★☆☆☆☆☆
Troglodyta! ;-) Ale przynajmniej szczery. ;-)
ReplyDeletePS. A "Iliada" też słaba, bo bez rymów? ;-)
ReplyDeleteGniew Achila, bogini, głoś, obfity w szkody,
ReplyDeleteKtóry ściągnął klęsk tyle na greckie narody
Powinieneś zareklamować swój egzemplarz, bo w moim (przekład F. K. Dmochowskiego) rymy są. :) Zresztą, nawet jak by nie było, to przecież epika, a nie liryka.
W oryginale rymów nie ma. Aczkolwiek jest rytm (heksametr). :)
ReplyDeletePatrzta go, chłopy, dopiero co się zmagistrował, a już jaki pyskaty się zrobił!
ReplyDelete:D
Kto by pomyślał, że grzechy polskich tłumaczy filmowych rekompensuje nadgorliwość polskich tłumaczy literatury... :)
Przy tej okazji polecam wierszyk w kontekście:
ReplyDeletehttp://www.baczynski.art.pl/wiersze/100-W.html
:-)