Argument McTaggarta ambitnie dowodzi nieistnienia czasu. Wyobraźmy sobie bowiem, że poproszono nas, byśmy słowami opisali jego bieg, lub, mówiąc konkretniej, rozkład zdarzeń na temporalnej osi. Do dyspozycji mamy dwie strategie powiązane ściśle z dwoma rodzajami wyrażania się o czasie. Przede wszystkim możemy więc używać dynamicznych określeń typu "rok temu", "dzisiaj", "za pięć minut", "za dwa lata", które ustanawiają relacje pomiędzy każdym zdarzeniem a teraźniejszością. Alternatywa polega natomiast na korzystaniu z określeń statycznych, które porządkują wydarzenia w chronologiczny szereg — zdarzenie B miało miejsce trzy dni po zdarzeniu A, ale rok przed zdarzeniem C. W tym drugim przypadku odwołania do chwili teraźniejszej są zbędne (choć wciąż możliwe).
Paradoks McTaggarta polega na tym, że o ile druga strategia opisu czasu jest niewystarczająca, o tyle pierwsza prowadzi do sprzeczności. Określenia statyczne nie oddają istoty czasu, jaką jest nieustająca zmiana; raz ustanowiony szereg chronologiczny zawsze będzie przecież taki sam, bo początek Drugiej Wojny Światowej będzie 21 lat po końcu Pierwszej zarówno jutro jak i w następnym wieku. Zresztą, w analogiczny sposób moglibyśmy opisać przestrzenny porządek jakichś przedmiotów, a nie ulega wątpliwości, że wymiar czasowy różni się w zasadniczy sposób od przestrzennego. Typowa dla czasu zmiana zawiera się więc tylko w określeniach dynamicznych: dzisiaj jutro jest jutrem, ale pojutrzem będzie już futrem, przepraszam, dniem wczorajszym. I tu leży pies pogrzebany: Skoro czas płynie i skoro w jego opisie musimy korzystać z wyrażeń drugiego typu, wygląda na to, iż każde zdarzenie zdarza się jednocześnie w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. "To absurd", zakrzyknie chłopski filozof. "Każde zdarzenie najpierw jest w przyszłości, potem w teraźniejszości, a wreszcie w przeszłości". Niestety, odpowiada McTaggart, stosując stopniowanie typu najpierw-potem-wreszcie, tłumaczymy bieg czasu biegiem czasu. A inaczej się nie da. Zatem: albo sprzeczność, albo regres.
Przegląd metafizyki E. J. Lowe'a nie jest bynajmniej poświęcony różnorakim metafizycznym paradoksom, choć znajdziemy ich tutaj więcej: zagadkę statku Tezeusza, paradoks tysiąca i jednego kota (nie mylić z kotem Schrödingera), Zenonowe paradoksy ruchu, problem nieprzystających części Kanta (Kanta jest problem, nie części). Zgodnie ze swą nazwą, podręcznik dokonuje przeglądu głównych dziedzin i zagadnień metafizyki: od meta-metafizyki, poprzez problematykę tożsamości, zmiany, konieczności, możliwości, przyczynowości, warunkowości, agencji, działań, zdarzeń, czasu i przestrzeni, a skończywszy na uniwersaliach i partykulariach. Wydech.
Lektura fascynująca, choć wymagająca skupienia i czasu. Lowe traktuje swoją książkę jako wprowadzenie w temat, używa więc nietechnicznego języka, ale wodolejstwa u niego nie znajdziemy. Wręcz przeciwnie: Całość jest treściowo gęsta. Niejako przy okazji podręcznik udowadnia, że ze wszystkich przedmiotów humanistycznych metafizyka ma najwięcej wspólnego z naukami ścisłymi. I że za używanie przymiotnika "metafizyczny" jako synonimu "paranormalny" należy się mocne klapśnięcie indorem.
★★★★☆☆
Stwórzmy Ruch Indora!
ReplyDeleteA do Wydechu jest niestety "access forbidden"...
Teraz już jest "everyone's invited". Dzięki za zwrócenie uwagi.
ReplyDeleteOK. A cóż Cię skłoniło do stworzenia takiego kolosa? :-)
ReplyDeleteEgzamin z metafizyki, cóżby innego. Ale to było zbyt czasochłonne. Złamałem już swoją Świętą Zasadę i teraz mażę po podręcznikach zakreślaczem i ołówkiem.
ReplyDeletePopieram mazanie!
ReplyDeleteEj, ale to będziesz miał niedługo Pomazaną Księgę Poległych!
ReplyDeleteKsięgę Poległych? A co mazania, znalazłem usprawiedliwiający esej (z 1940 r.!). Notabene, świetny esej, polecam. :)
ReplyDeleteNo, "The Malazan Book of the Fallen". :-)
ReplyDelete